Muzeum Wielkopolskie wraz z autonomicznym Działem Prehistorycznym MW
W 1919 r. Muzeum Cesarza Fryderyka spolonizowano pod nazwą Muzeum Wielkopolskie. Komisarycznymi kierownikami został ks. prof. Szczęsny Detloff i doc. Józef Kostrzewski, który był wszędzie tam, gdzie cokolwiek się działo w archeologii. Wkrótce ustalono sprawę własności Muzeum i stałej dyrekcji.
Instytucja pozostała własnością samorządu wojewódzkiego, a państwo polskie potwierdziło pruską zasadę 50-procentowego współfinansowania, w zamian za realizację przez Muzeum polityki kulturalnej państwa. W pierwszym roku działania obiecana dotacja rzeczywiście nadeszła, lecz później była stale obcinana z powodu „kryzysu”. Ostatecznie rząd w Warszawie szybko zapomniał o swych zobowiązaniach, w pełni jednak egzekwując swoje prawa.
Dyrektorem całego muzeum został mianowany Marian Gumowski, numizmatyk z Krakowa, pracownik prywatnego wówczas muzeum księcia Czartoryskiego. Wybrano go nie w konkursie, a dzięki poparciu osób mających wpływy w samorządzie wojewódzkim. Sądząc jednak z różnych dokumentów dotyczących nowego dyrektora, pełnych skarg i żalów, pracownicy Muzeum i ludzie chcący skorzystać z jego zbiorów pewnie potem nie raz żałowali, że Ludwig Kaemmerer nie był Polakiem…
Przez pierwszych kilka lat istnienia zbiory archeologiczne Muzeum Wielkopolskiego niszczały, mimo wysiłków ówczesnego Konserwatora Zabytków Prehistorycznych, Zygmunta Zakrzewskiego, który w wolnych chwilach jako wolontariusz usiłował zrobić z nimi coś sensownego. Dopiero połączenie zbiorów archeologicznych Muzeum Wielkopolskiego z Muzeum im Mielżyńskich w 1924 r., utworzenie z nich autonomicznego Działu Prehistorycznego Muzeum Wielkopolskiego i postawienie na jego czele prof. Józefa Kostrzewskiego pozwolił o nie tylko na przywrócenie dawnej świetności archeologii muzealnej, ale i na jej błyskawiczny rozwój. Kostrzewski został kierownikiem działu na drodze uzgodnień między samorządem wojewódzkim i Poznańskim Towarzystwem Przyjaciół Nauk; drugi pracownik naukowy działu, Aleksandra Karpińska, został zatrudniony już na wniosek J. Kostrzewskiego przez dyrekcję Muzeum. W Muzeum płacono dość dobrze (choć mniej niż na uniwersytecie). Działano jednak w trudnych warunkach powojennej odbudowy i kryzysu gospodarczego, a tak że przy niechę ci pro-Piłsudskich władz w Warszawie do endeckiego Poznania (z tego względu ministerstwo czasowo zmusiło władze samorządowe do obcięcia Kostrzewskiemu poborów za pracę w Muzeum, oczekując że będzie nim kierować za darmo, skoro ma już pensję na uniwersytecie).
W tych trudnych warunkach, w ciągu piętnastu lat działania Dział Prehistoryczny pozyskał około 25000 pozycji katalogowych zabytków. Dzięki prowadzonym badaniom naukowym stał się też ośrodkiem muzealnym na światowym poziomie, z którym zabytki chętnie wymieniały różne uniwersytety i muzea w Europie i Ameryce. Profesor Kostrzewski zasłużenie otrzymał natomiast bodajże komplet odznaczeń polskich, a z zagranicznych m.in. francuską Legię Honorową i łotewski Order Trzech Gwiazd. W Anglii obdarzono go honorowym doktoratem; był też członkiem wielu towarzystw i organizacji naukowych polskich i obcych.
Muzeum Cesarza Fryderyka (1939-1944) wraz z Działem Prehistorycznym, przekształconym w 1940 r. w Krajowy Urząd ds. Prahistorii
Wkrótce po zdobyciu Poznania przez hitlerowców (10 września 1939 r.), gmach główny Muzeum Wielkopolskiego zajęty został przez okupantów. Władze niemieckie starannie przygotowały inwazję pod każdym względem – istniał nawet spis książek prof. Kostrzewskiego, przeznaczonych do zarekwirowania. Hitlerowcy mało cenili Muzeum Wielkopolskie, uważając, że jest tam praca jedynie dla historyków sztuki na początkujących posadach. Dyrektorem mianowano wychowawcę szkolnego i numizmatyka, Zygfryda Rühle, który w czasie swej działalności wyrządził ogromne szkody w Dziale Numizmatycznym. Był on członkiem NSDAP, zgodnie z zasadą , wyrażoną w jednym z referatów archeologicznych na temat nauki: „nie chcemy konkurować z nauką , ale w idealnej z nią zgodzie postawić najzdolniejszych na właściwe miejsce (…). Najzdolniejsi i najmą drzejsi chodzą dziś w szatach brunatnych i czarnych. Kto został poza, nie jest oczywiś cie potrzebny”.
Pełniącym obowiązki kierownika działu prehistorycznego mianowano świeżego absolwenta uniwersytetu we Freiburgu, Berndta von zur Mühlena. Kiedy jednak Dział Prehistoryczny przekształcono w Krajowy Urząd Prahistorii, jego dyrektorem mianowano „starego towarzysza partyjnego” Waltera Kerstena, który był poza tym zdolnym archeologiem z kilkuletnim doświadczeniem. Na niższych stanowiskach obowiązywał klucz partyjny: partyjna absolwentka archeologii otrzymała od razu etat naukowy, natomiast osoba bezpartyjna z wieloletnim stażem – jedynie etat techniczny. Ten jasny obraz został nieco zakłócony pod koniec wojny, kiedy towarzysze partyjni zostali przetrzebieni na froncie.
Muzeum Prehistoryczne (1945-1949)
Po ustaniu działań wojennych prof. Józef Kostrzewski wrócił z wygnania do Poznania. Udało mu się utrzymać samodzielność muzeum pod nazwą „Muzeum Prehistoryczne”, będącym nadal w gestii samorządu wojewódzkiego. O kierownictwie tego muzeum nie dyskutowano, skoro wrócił stary kierownik. Z władzami uzgadniano natomiast pozostałą obsadę personalną , choć kwalifikacje oceniał głównie Józef Kostrzewski. Trudne warunki powojenne sprawiły, że pensje pracowników były głodowe, a samemu dyrektorowi zaproponowano połowę należnego mu wynagrodzenia, z tytułu drugiej pracy na uniwersytecie. Siermiężne warunki pracy i głodowe pensje nie przeszkodziły jednak ożywionej działalności; nie tylko rewindykowano utracone zbiory czy brano udział w akcji „Muzeum pod gruzami”, ale w ciągu pięciu lat powiększono zbiory o około 6500 pozycji katalogowych. Muzeum utrzymało swój europejski poziom, zarówno pod względem naukowym, jak i wystawienniczym, choć kontakty zagraniczne zostały ograniczone.
Muzeum Archeologiczne (od 1949 r.)
W grudniu 1949 r., w związku z centralizacją , Muzeum Prehistoryczne przeszło na własność państwa i działało nadal pod tym samym kierownictwem jako Muzeum Archeologiczne. W ciągu ponad czterdziestu lat istnienia pod tą nazwą zmieniali się właściciele Muzeum; najpierw było to państwo, ręcznie sterujące z Warszawy z odpowiedniego ministerstwa, potem państwo kierujące za pośrednictwem władz miejskich Poznania, urzędu wojewódzkiego, następnie ponownie ministerstwo Kultury i Sztuki, wreszcie instytucję przejął samorząd miejski w Poznaniu. Warunki działania były w tym czasie różne, od trudnych czasów stalinowskich, poprzez realny socjalizm Gomułki czy Gierka, stan wojenny, aż do wolnej Polski wchodzącej w skład Unii Europejskiej. Stała była mizeria finansowa zarówno działania, jak i przede wszystkim płac, choć i tu następowały wahnięcia. Polepszało się najczęściej wkrótce po zmianie właściciela, po czym wkrótce następowały cięcia w kulturze – a więc i w płacach.
Zmieniali się także dyrektorzy i sposób ich powoływania. Do 1958 r. zmian nie było – dyrektorem był Józef Kostrzewski, kiedy to przeszedł na emeryturę . Jego zasługi dla nauki były niekwestionowane i stale honorowane, m. in. przyznano mu doktorat honoris causa UJ w Krakowie.
Kiedy w 1958 r. nastąpiła zmiana dyrektora, zastosowano tu zasadę nomenklatury, czyli kandydat na dyrektora musiał uzyskać zgodę odpowiednich władz partyjnych, choć sam jeszcze nie musiał być członkiem partii. Na prośbę Józefa Kostrzewskiego mianowano jego syna, Bogdana, który legitymował się nie tylko doktoratem i tytułem docenta, przyznanym przez Komisje Kwalifikacyjną dla pracowników nauki, ale i pracą w muzeum od 1945 r. Był zresztą znakomitym muzealnikiem, znanym z wielu znakomitych wystaw i różnych pomysłów popularyzujących archeologię , w tym twórcą skansenu w Gieczu, choć z powodu jego skłonności do alkoholu za jego dyrekcji atmosfera w Muzeum zaczęła się robić „ciężka”. Prowadzono jednak badania naukowe, zdobywano stopnie naukowe, organizowano wystawy, a działalność popularyzatorska nadal stała na najwyższym poziomie. Wiele wysiłku wszystkich pracowników i utratę zdrowia dyrektora kosztowało też odbudowa z ruin pałacu Górków, a następnie przeprowadzka. Kadencja dyrektorska Bogdana Kostrzewskiego została przerwana nagle w 1968 r., z powodu buntu kilku członków partii; po cofnięciu rekomendacji partyjnej pracował on nadal w muzeum, ciężko już chory i szykanowany przez wicedyrektora. Zmarł w 1971 roku, na krótko przed wręczeniem mu wypowiedzenia z pracy.
Po jego ustąpieniu, obowiązki dyrektora pełnił wicedyrektor przez miesiąc, a następnie powołano „triumwirat” złożony z jedynego wówczas docenta habilitowanego, doktora- pierwszego sekretarza POP PZPR i konserwatora zabytków archeologicznych. Kiedy wszyscy spodziewali się , że nowym dyrektorem zostanie któryś z „buntowników”, nagle „w walizce” przywieziony został dyrektor muzeum w Częstochowie, Włodzimierz Błaszczyk. Teoretycznie powinna to być dobra kandydatura. Z życiorysu wynikało, że wprawdzie miał jedynie tytuł magistra archeologii, przyznany na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, ale władze nakazały mu zrobienie doktoratu i warunek ten spełnił po kilku latach. Zaraz po studiach został ekspertem ministerialnym od ochrony zabytków, dalej konserwatorem zabytków w Katowicach, kierował odbudową zamku w Będzinie, a nastę pnie dyrektorował utworzonemu tam muzeum. Od 1959 r. objął stanowisko dyrektora muzeum w Częstochowie. Wszystko wskazywało więc, że był to dobry menadżer kultury z wieloletnim doświadczeniem. Wprawdzie zastanawiało, że wcześniej zamiast szkoły średniej zaliczył półroczną Szkołę Pracy Społecznej zakończoną maturą, ale przecież Wincenty Witos miał znacznie skromniejszą edukację i w niczym to mu nie przeszkodziło. W chwili przyjścia do Poznania Włodzimierz Błaszczyk miał 40 lat.
Okres jego dyrektury okazał się najgorszym w stuletnich wówczas dziejach muzeum, mimo niektórych jego dobrych pomysłów (w co nie wszyscy jego byli podwładni do dziś wierzą), znakomitej reklamy muzeum i trwającej bez przerwy pracy muzealnej, dzięki której powiększano zbiory, prowadzano badania i popularyzację archeologii. Na jego korzyść przemawiało nowatorskie wówczas propagowanie badań miejskie, choć poziom wykonanych prac ośmieszył słuszną ideę. Zorganizował sesję poświęconą staremu miastu w Poznaniu, na której rozdano wygłoszone referaty odbite na powielaczu, co też było ogromną rzadkością. Wytrwałym muzealnikom nie przeszkadzał pracować naukowo, jeśli tylko nie żądali dużych pieniędzy na badania; część uzyskała wówczas kolejne stopnie naukowe. Te pozytywy blakły jednak wobec polityki wewnątrzmuzealnej nowego dyrektora, polegającej na szczuciu na siebie pracowników, przejmowaniu za własne cudzych sukcesów i uznawaniu własnych błędów za „samowolę pracowników”, a o wystawnych obiadach odbywanych na koszt pracowników czy ró nych ekscesach odbywanych w stanie niezupełnie trzeźwym opowiadano legendy. Pamiętano mu jego przechwałki, że jest jednym z trzech najwybitniejszych archeologów-mediewistów w Polsce, przy jednoczesnym wydatowaniu nowożytnych wałów na Górze Przemysława na wiek XI; jego prace naukowe, pisane, a właściwie wycinane nożyczkami z cudzych tekstów i przekazywane sekretarce do przepisania. Godzinami można było cytować jego wypowiedzi; sama pamiętam polecenie zakupu „cyrografu” dla biblioteki, kolega wspomina rolnictwo w paleolicie, a o rotundzie „w kształcie prostokąta, koła i bazyliki” można sobie poczytać. Pierwszy bunt przeciw nowemu dyrektorowi, idiotyczne przygotowany, zakończył się klęską spiskowców; drugi, wykorzystujący fale strajków w 1980 roku, dał oczekiwany rezultat. Włodzimierz Błaszczyk pracował jeszcze jakiś czas w muzeum, aż wreszcie powrócił na Śląsk. Za jego czasów ranga muzeum uległa obniżeniu.
Pełnienie obowiązków dyrektora powierzono w 1980 r. jedynemu wówczas docentowi habilitowanemu w Muzeum, Lechowi Krzyżaniakowi, choć nie był on członkiem partii i – jak chodzą słuchy – przeciwko jego kandydaturze istniała silna opozycja, donosząca gdzie nie trzeba wiadomości nie zawsze prawdziwe. O tym, że Lech Krzyżaniak został stałym dyrektorem Muzeum, zadecydował podobno profesor Jan Żak, kierownik Instytutu Prahistorii UAM i osoba poważana, który miał wówczas istotny głos w sprawie polityki personalnej w archeologii poznańskiej. Pierwsze lata rządów nowego dyrektora przypadały na okres stanu wojennego i powolnej agonii starego ustroju, a więc znowu były to czasy trudne. Dyrektor Krzyżaniak utracił skansen w Gieczu, ale rozwinął szczególnie badania w Afryce, a jego wystawa egipska, utworzona z berlińskich zbiorów uzyskanych dzięki osobistym kontaktom w długoletni depozyt, cieszyła się ogromnym powodzeniem. Jego dorobek został nagrodzony wieloma odznaczeniami polskimi, a także Orderem Trzech Nilów – najwyższego odznaczenia sudańskiego przyznawanego cudzoziemcom.
Po niespodziewanej śmierci dyrektora Krzyżaniaka jego następcą , na prośbę zmarłego, został za zgoda Mnistra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Marek Chłodnicki. Miał on doktorat, od ponad dwudziestu lat pracował w muzeum i jednocześnie od lat był przygotowywany na następcę. Dyrektor miał wiele ciekawych pomysłów, z których niewiele udało mu się zrealizować. Złożył rezygnację ze stanowiska wiosną b.r. po przedstawieniu mu zarzutów przez prokuratora w sprawie nie związanej z muzeum.
Po ciężkich bojach pracownikom muzeum udało się wywalczyć, że kolejnego dyrektora (też Włodzimierza) nie przywieziono „w teczce”, a ogłoszono konkurs. Przeglądając warunki konkursu nie trudno oprzeć się wrażeniu, że – wzorem dyrektora z jednego z filmów nakręconych w czasach „komuny” – nie musi mieć on wielkiego pojęcia o tym, co będzie robił. Ważne, że jest dyrektorem. Prawdę powiedziawszy, w świetle przedstawionych warunków, żaden z poprzednich dyrektorów ( łącznie z Józefem Kostrzewskim, którego talent menadżerski do dziś jest niedoścignionym wzorem skuteczności) nawet nie zakwalifikowałby się do konkursu, z braku „odpowiednich kwalifikacji”. Paradoksalnie najbliżej spełnienia warunków był by Włodzimierz Błaszczyk, w chwili przyjścia do Poznania praktykujący menadżer od 14 lat…
Ciekawe, jakim więc cudem Muzeum istniało i rozwijało się przez półtora wieku, skoro większość czasu działało w bardzo trudnych warunkach, a nie miało odpowiednich kierowników. Ciekawe, jakim cudem działa dziś muzeum Narodowe, Instytut Prahistorii czy chociażby Polska Akademia Nauk, skoro ich szefowie również nie mogliby wystartować w tym konkursie, bo też takich kwalifikacji nie mają.
|
^